To prywatna strona. Nie wysyłam żadnych reklam ani spamu.
Przeglądając wpisy na różnych stronach internetowych zauważyłem, że dla wielu osób „Nowa Fantastyka” to przede wszystkim comiesięczna porcja opowiadań. Część publicystyczną traktują jako mniej lub bardziej interesujący dodatek, nie poświęcając jej zbyt wiele uwagi. Moim zdaniem literatura i publicystyka są jednakowo ważne. Nawet jeżeli strona literacka stoi na dobrym poziomie, to nie jest w stanie całkowicie przysłonić wszystkich słabości artykułów, recenzji lub wywiadów. I na odwrót. Po lekturze takiego niedopracowanego wydania pozostaje niesmak, gdyż na każdą pozytywną emocję przypada uczucie rozczarowania. Dlatego ważne jest, aby obie części składowe „Nowej Fantastyki” osiągały równie wysoką jakość. Kwietniowy numer nie jest co prawda pod tym względem perfekcyjny, ale niewiele mu brakuje.
Publicystyka
Na dobry początek otrzymujemy tekst Andrzeja Miszczaka, który opisuje, jak za pomocą neurologii, genetyki oraz farmakologii próbuje się tworzyć „super żołnierzy”. Autor nie tylko przybliża obecne działania i plany na przyszłość naukowców, ale wspomina również o sposobach udoskonalania członków armii sprzed kilkuset lat. Naukowy charakter artykułu Miszczaka wzbudza skojarzenia z serią „Science w fiction” Wawrzyńca Podrzuckiego, której kolejny, kwietniowy odcinek dotyka zagadnienia nieśmiertelności. Osoby zajmujące się tą sprawą na co dzień dzielą się na tych, którzy pragną zatrzymać proces starzenia się naszego ciała i tych, którzy wolą umieścić ludzką świadomość na jakimś nieorganicznym nośniku. Jak jednak słusznie zauważa Podrzucki, nikt nie zwraca uwagi na negatywne konsekwencje tego typu działań.
W dalszej kolejności redakcja zaserwowała czytelnikom dwa wywiady, przeprowadzone przez Bartosza Czartoryskiego i Michała Chudolińskiego. Pierwszy z nich rozmawia z Kevinem Feige'em, szefem wytwórni Marvel Studios, natomiast drugi przepytuje Michała Szolca, dyrektora zarządzającego studia Sound Tropez, zajmującego się przerabianiem na audiobooki książek i komiksów. Obydwaj panowie mówią o swoich dotychczasowych osiągnięciach oraz uchylają rąbka tajemnicy na temat planów na przyszłość. Za wysoki poziom wywiadów odpowiadają zarówno ciekawi rozmówcy, jak i dziennikarze, którzy potrafili wyciągnąć z nich wiele smaczków.
Niższą jakość prezentują dwa kolejne teksty. Materiał Andrzeja Kaczmarczyka to lista pięciu fantastycznych filmów tak słabych, że aż budzących śmiech (między innymi „Star Wars Holiday Special” oraz „Batman i Robin”). Sposób przedstawienia tych „dzieł kinematografii” jest raczej mało interesujący, a i przydatność samej listy budzi pewne wątpliwości. Nieco lepszy, aczkolwiek też pozbawiony jakiegoś błysku jest tekst Aleksandra Daukszewicza na temat Duncana Wysokiego – rycerza, który do momentu wydania przez Georga R.R. Martina „Rycerza Siedmiu Królestw” przewijał się wyłącznie w legendach opowiadanych przez bohaterów „Pieśni lodu i ognia” tegoż samego autora. Fanów cyklu może zainteresować, pozostałych – niekoniecznie.
Kolejnym dziełem prezentowanym przez Tymoteusza Wronkę w rubryce „Książka miesiąca” jest najnowsza powieść Jeffa VanderMeera „Unicestwienie”.
Część felietonistyczną rozpoczyna Mateusz Wielgosz, który tym razem zamiast zajmować się wieloma wydarzeniami ze świata nauki i nowych technologii skupia się na jednym, ale za to dość istotnym. Chodzi dokładnie o odkryty niecałe dwa lata temu bozon Higgsa, któremu media w ostatnim czasie poświęciły wiele uwagi, ale informacje przez nie przekazywane nie zawsze były wystarczająco precyzyjne i zrozumiałe. Tekst Wielgosza jest więc próbą jak najlepszego przedstawienia przeciętnemu człowiekowi, czym jest tak naprawdę ta „boska cząsteczka”.
Maciej Parowski kontynuuje swoją podróż przez świat kina, zwracając szczególną uwagę na naukowe opracowania dotyczące sztuki filmowej, natomiast Rafał Kosik przekonuje o wyższości papieru i słowa pisanego nad elektronicznymi nośnikami informacji. Powracający na łamy „Nowej Fantastyki” po krótkiej przerwie Peter Watts ze smutkiem zauważa, że mainstream odebrał fantastyce monopol na ważne pomysły i spektakularne widowiska, a Łukasz Orbitowski omawia nawiązujący do kultowego „Nosferatu” film pod tytułem „Cień wampira”.
Proza polska
Dział literacki kwietniowego numeru „NF” otwiera opowiadanie Łukasza Malinowskiego „Córka Aegira”. To pierwszy opublikowany utwór tego autora po zeszłorocznym debiucie w postaci „Skalda”, którego głównym bohaterem był wpadający w liczne tarapaty skandynawski pieśniarz Ainar. Książka ta wzbudziła skrajne uczucia, a umieszczona w tym samym świecie „Córka Aegira” opinii krytyków twórczości Malinowskiego nie zmieni. Wydarzenia w niej zawarte również skupiają się wokół Ainara, który ponownie zsyła na siebie kłopoty, wkraczając ze skarbem na łódź pełną uzbrojonych i żądnych bogactwa wojów. Pech chce, że członkowie załogi zaczynają ginąć, a wszystkie poszlaki wskazują na skalda. Krytykę tego tekstu można by zacząć od wymienienia naiwności, na których zasadza się fabuła, czy też wskazania na mierne poczucie humoru i denerwującego protagonistę. Największym problemem jest jednak to, że opowiedziana przez Malinowskiego historia jest po prostu nijaka, a czytelnik przechodzi obok niej zupełnie obojętnie.
Niepozbawione wad są również „Przypadki Guliwera Kruzoe”, ale są one znacznie mniejsze i wynikają nie z braku dobrego pomysłu autora, tylko z nadmiaru dobrych. Przemysław Zańko dopiero zaczyna swoją literacką przygodę, więc głowę wypełniają mu liczne koncepty, ale nie może wszystkich umieszczać w jednym tekście, zwłaszcza tak krótkim, jak opowiadanie. Mamy tu bowiem głównego bohatera, który choć sam zmaga się z olbrzymimi problemami wewnętrznymi, stara się zawodowo pomagać ludziom oraz opis terapii polegającej na przenikaniu do snów pacjenta, a to wszystko oblane polewą stworzoną z popkulturowych nawiązań, memów i symboli. Opowiadanie Zańki mieści się na około dziesięciu stronach, ale da się odczuć, że jest efektem delikatnego skondensowania i kilka kolumn więcej mogłoby pomóc.
Niczego nie trzeba natomiast zmieniać w „Czyśćcu 3D” Kazimierza Kyrcza Jr. To krótkie, aczkolwiek treściwe opowiadanie przedstawia historię kręcenia filmu, będącego połączeniem horroru i porno. Scenariusz właściwie nie istnieje, a odgrywane sceny i przerwy między nimi mają taki sam wpływ na końcowy efekt. Można to określić jako kolejną odsłonę „Big Brothera”, tylko że tym razem trup ściele się gęsto, zaś uczestniczy jeszcze chętniej kotłują się ze sobą w łóżku. „Czyściec 3D” ma wszystko to, za co fani polubili Kyrcza Juniora – jest krwawo, strasznie i zabawnie jednocześnie. Po prostu smakowicie.
Proza zagraniczna
Równie krótki i równie dobry tekst napisała Lillian Wheeler. „KZIDKA 1.0” jest historią komputera zajmującego się monitorowaniem sytuacji na drogach i wzywaniem pomocy w razie wypadków lub innych niebezpiecznych sytuacji. W pewnym momencie zaczyna wydzwaniać do niego kobieta w stanie depresji, szukając w maszynie oparcia. Komputer cały czas wykonuje procedury przewidziane przez swoich twórców, ale dla Anny-Lyn staje się przyjacielem. Niby kobieta wydaje się być naiwna, ale czytelnik może się zastanawiać, czy sztuczna inteligencja faktycznie nie zaczyna się zmieniać pod wpływem rozmówczyni. Tylko czy to rodzące się uczucia, czy wyłącznie aktualizacja oprogramowania? Intrygująco.
Scott Lynch jest tym, za sprawą którego na łamach „Nowej Fantastyki” wreszcie zagościło prawdziwe fantasy z krwi i kości. „Machina sterowana zdalnie, czyli historia Czerwonych Kapeluszy” opowiada o grupie czarodziei do wynajęcia, pomagającej ochronić Północną Elarę przed potężną armią wroga. Wszystko idzie dobrze do momentu, gdy po stronie Żelaznego Pierścienia nie pojawia się olbrzymia, niszczycielska maszyna. To wprowadza wojnę na nowy etap.
Do scharakteryzowania takich tekstów jak ten często używa się określenia czytadło, ale nie uważam, żeby to było pejoratywne określenie. Czytadło może być dobre i złe, a „Machina zdalnie sterowana...” na pewno zalicza się do tej pierwszej kategorii. Wartka akcja, ciekawy świat, humor na wysokim poziomie oraz nietuzinkowi bohaterowie sprawiają, że opowiadanie Lyncha czyta się z wielką przyjemnością.
Na koniec dostajemy lekko przygnębiający i dający do myślenia utwór SF w starym stylu. Sunny Moraine w „Stercie porwanych obrazów” prezentuje obcą planetę, na której kiedyś zjawili się ziemscy koloniści i wskutek nieznanych przyczyn dokonali masowej rzezi. Po latach wracają, żeby poznać prawdę o przeszłości, ale tej do końca nie odkryli również tubylcy. Każdy zna inną wersję wydarzeń, a żadna z nich nie jest faktycznie prawdziwa. Polityczna poprawność i chęć owocnej współpracy decydują o tym, że zamiast otwartej dyskusji pozostają fałszywe uśmiechy i puste słowa. Moraine napisała metaforyczną opowieść o człowieku i relacjach międzyludzkich, wystawionych przez ciągłe konflikty na ciężką próbę. Opowieść smutną, ale zarazem tak bardzo prawdziwą.
***
Pozytywne emocje towarzyszyły mi od samego początku do samego końca lektury kwietniowego numeru „Nowej Fantastyki”. W międzyczasie pojawiały się kryzysowe momenty (za sprawą dwóch opowiadań i takiej samej liczby artykułów), ale przeważająca część materiału zawartego na osiemdziesięciu stronach zasługuje na wysoką ocenę. Krótko mówiąc – jest dobrze.
Bartłomiej Cembaluk